Inicjatywa Kawulskiego sprowadza się raczej do formalnych ubarwień jego dzieła. Warstwa merytoryczna nie została w szczególny sposób naznaczona piętnem reżysera 5
Polska kinematografia postawiła sobie ostatnimi czasy powtarzalne zadania. Powstają niniejszym kolejno rozliczne filmy, które mają ambicje wdać się w polemikę z oryginałami nakręconymi z całkiem dobrym ongiś skutkiem. To niby nie novum. Wszak w ubiegłym wieku dokonywano podobnych zabiegów i na nowo drążono podjęte przedtem tematy. Wówczas powstawały często filmy lepsze od wcześniejszych, żywsze pod względem formalnym, lżejsze w trawieniu, pełniejsze jakościowo. Obecna fala polegająca na ambicjonalnym zwarciu twórców młodszego pokolenia chcących zmierzyć się z dziełami przeszłymi, a przynajmniej skonfrontować z ich twórcami, wypada dla dzisiejszych śmiałków rozmaicie. Chłopi, Znachor niedawno zaliczyli swoje godne odnotowania nowe wersje. W kolejce czekają Sami swoi. Obecnie przez ekrany przetoczy się Akademia pana Kleksa, także multiplikowana po czterech dekadach.
Adasia (jak u Jana Brzechwy) zastąpiła Ada. Dziewczynka wklepuje nawigację w hulajnodze, która wiedzie bohaterkę po nowojorskiej ulicy. Docelowo przeznaczeniem dziewczynki będzie obecność w sławnej akademii, skąd płynie w świat renoma Ambrożego Kleksa. Do słynnej Alma Mater zbiegną się także uczniowie z Brazylii, Ukrainy, Japonii. „Całe życie z wariatami” – utyskuje małoletnia Ada, choć przecież sama licznych doświadczeń jeszcze nie zdołała uzbierać. „W bajkach jest odpowiedź na wszystko” – usłyszy już wstąpiwszy do uczelni. Tu wykuwa się wyobraźnię. „Dzieciństwo tracimy w wyniku przykrych wydarzeń” – zapewnia pan Kleks podczas inaugurującego wykładu. Ada straciła tatę, który miał wiele wspólnego z działalnością szkoły. Ta obecnie zostaje zaatakowana przez wilkusy. Zwierzokształtne stwory mszczą się za śmierć jednego z nich. Mateusz, będący symbolem akademii ongiś zastrzelił jakiegoś wilkusa. Odtąd zamieniony w ptaka uznany zostaje za wroga watahy.
Oparta o utwór Jana Brzechwy druga ekranizacja „Akademii pana Kleksa” daleko odbiega od pierwowzoru literackiego. Film Macieja Kawulskiego to raczej artystyczna dygresja, w której zgadzają się fundamentalne założenia autora książki. Cała reszta jest dowolnym pasażem wizualnych skojarzeń, jakie łączą to, co u Brzechwy kluczowe, rozpięte nad chaotycznym nurtem reżyserskich bajań. Co znamienne jednak inicjatywa Kawulskiego sprowadza się raczej do formalnych ubarwień jego dzieła. Warstwa merytoryczna nie została w szczególny sposób naznaczona piętnem reżysera. Całościowa jej wymowa, gdy obrać ją z ozdobnej strony wizyjnej, nie zgrzeszy lotnym przesłaniem, a wręcz banalizuje jego finalny przekaz. Do skromnych atutów filmu można wliczyć piosenki, którymi ze szkodą dla całości oszczędnie epatują realizatorzy, oraz obiecującą rolę młodocianego Daniela Walaska w roli księcia Vincenta.
„Co to jest empatia?” – dopytuje Ada. Przygody dziewczynki to właśnie opowieść o poszukiwaniu tego szlachetnego uczucia. „Nikt nie rodzi się zły, tylko okoliczności czynią go takim” – naiwnie dywaguje Ada. Reżyser jednak nie pomógł zanadto swoim aktorom wniknąć we własne wariacje nad dziełem Jana Brzechwy. Bohaterowie wprawdzie lawirują pomiędzy światami bajek, gdzie natkną się i na Dziewczynkę z zapałkami, i na Kopciuszka. Na dłużą metę niewiele z tego wynika. „Mateusz popuścił kleksa!” – krzyczy rozbawiona dziewczynka śledząca niespodziewany eksces ptaka. Trudno się oprzeć ogólnemu wrażeniu, iż autorstwo tego wątpliwego estetycznie incydentu można przypisać jednak zupełnie komu innemu.
Dziękujemy za seans sieci Cinema City
Byłem na filmie z kolegą w kinie. Dobry seans, nie zmarnowane dwadzieścia złotych. Kot wypadł znakomicie, jak to on. Dodam, że byliśmy z kolegą jedynymi, poza pewną parą za nami siedzącą, bez dzieci. Do tego całe wycieczki ze szkoły lub przedszkola :) Czekam na część drugą.